Kot domowy, przyjaciel.
Dziś będzie artykuł dość długi, ale bardzo dla naszych kotów ważny. Spośród zwierząt trzymanych przez człowieka nie ma chyba gatunku tak pokrzywdzonego półprawdami, a niekiedy wręcz zmyśloną pseudonauką, dzięki portalom społecznościowym powielaną bezmyślnie z prędkością błyskawicy, jak nasz kot.
Ostatnio w Internecie i innych, bardziej tradycyjnych mediach, pojawia się mnóstwo artykułów przedstawiających kota jako szkodnika, zwierzę, którego w ogóle nie powinno na kontynencie europejskim czy jakimkolwiek innym być, odpowiedzialnego za wymieranie wielu gatunków ptaków czy płazów. Badania przedstawiane przez autorów dotyczą najczęściej obszarów wyspiarskich, w których rzeczywiście bardzo łatwo jest naruszyć kruchą równowagę, i wprowadzenie jakiegokolwiek nowego gatunku do ekosystemu wywoła lawinę zdarzeń mogących doprowadzić do stanu bliskiego wyginięcia, bądź wręcz zagłady endemicznych gatunków miejscowej fauny i flory (tak, w przypadku roślin działa dokładnie ta sama zasada konkurencyjnego wypierania, ale nikt nie słyszy płaczu drzew czy znacznie mniejszych braci zielonych). Tak się stało po wprowadzeniu psa, czy pospolitego na terenach europejskich królika, do znacznie większego obszaru niż Wyspy Brytyjskie czy Nowa Zelandia, mam tu na myśli Australię. To jednak ekosystemy szczególne, oddzielone od innych już dawno, wskutek czego ewolucja na tych terenach przebiegła innym torem, niż na pozostałych kontynentach, które – choć również oddzielone – w różnych okresach naszej ekologicznej przeszłości umożliwiały naturalną migrację różnych gatunków zwierząt. Nie było takiej możliwości w Australii czy Nowej Zelandii, dzięki czemu nigdy nie rozwinęły się tam ssaki łożyskowe, pozwalając na zachowanie torbaczy i dwóch gatunków ssaków jajorodnych. Wprowadzenie do tak szczelnie odizolowanego ekosystemu nowego gatunku jest dla niego ogromnym zagrożeniem, i zarówno Australia, jak i Nowa Zelandia, boleśnie się o tym przekonały. Jednakże kontynenty, które były kolebką ludzkiej cywilizacji, do takich zamkniętych obszarów nie należą. Nie znaczy to oczywiście, że nie zmagają się z zaburzeniami równowagi własnych ekosystemów, i jednym z elementów tej nierównowagi staje się obecnie kot.
Prawdą jest, że mamy w tej chwili nadmiernie rozwiniętą populację kotów. To wynik nieodpowiedzialności człowieka, nie kastrującego swoich podopiecznych i wypuszczającego je bez kontroli. Nadmiar pożywienia ułatwia odchowanie większej ilości kociąt, które bardzo szybko, jeśli nie zostaną poddane kastracji, wydadzą na świat kolejne kocięta. To wszystko w postępie geometrycznym, co sprawia, że w warunkach dość sporej ilości jedzenia, jaką mamy w miastach, ilość kotów z roku na rok potrafi zwiększyć się dramatycznie. Do tego dochodzi coraz większa rzesza ludzi trzymających koty w domach, ale w imię „życia zgodnego z naturą”, nie kastrujących ich i dodatkowo swobodnie wypuszczających, w imię tej samej zasady, na zewnątrz. Takie postępowanie doprowadza do gwałtownego wzrostu liczby kotów. „Problem koci” nie był problemem w poprzednich stuleciach, stał się nim dopiero w ubiegłym, gdy ogromnie rozrastające się miasta stały się bezpieczną i pełną pożywienia niszą dla żyjącego obok człowieka kota. Niszą, w której nie ma już naturalnych wrogów utrzymujących populację w stałej liczbie, jak to było dawniej (kot jest, o czym wszyscy zdają się zapominać, ofiarą i źródłem pożywienia dla innych drapieżników), a jest ogromne wsparcie w postaci ogromnych zasobów pożywienia wyrzucanego przez człowieka. Takie zachwianie równowagi nie może skończyć się niczym innym, jak nadmiernym wzrostem liczebności. Jestem realistką, nie zmienimy swojego stylu życia, nas też przybywa i miasta będą rozrastać się tylko coraz bardziej, musimy więc przejąć odpowiedzialność za gatunek, który od 3 tysięcy już lat regularnie trzyma się naszych domostw, i który stale do tego zachęcaliśmy, bo obecność sprawnych tępicieli drobnych gryzoni była dla nas bardzo przydatna. To my, ludzie, odpowiedzialni jesteśmy za ograniczenie liczebności kotów, to my, ludzie, nie powinniśmy wypuszczać ich samopas, to my, ludzie, musimy nauczyć się patrzeć na kota inaczej niż do tej pory, bo miejsce kota przy nas nie jest już takie samo, jak dawniej.
Ograniczanie populacji nie jest równoznaczne z wytępieniem kota jako gatunku. Kot jest elementem ekosystemu w Europie od ponad 2000 lat, i do poprzedniego stulecia jego liczebność utrzymywana była w ryzach przez naturalne czynniki ograniczające, jak dostępność jedzenia czy obecność drapieżników na nie polujących. Ogromny rozrost miast, zwiększenie produkcji żywności, z czym wiąże się nasz niedbały do niej stosunek i tony wyrzucanego dziennie pożywienia, zaburzyły tę równowagę. Akcje wyłapywania, kastracji i znajdowania kotom domów, zabieranie ich z ulic, wydaje się być postępowaniem w odpowiednim kierunku. Jest to jednak kierunek odpowiedni jedynie dla tych kotów, które w obecności człowieka potrafią żyć swobodnie, i które cieszą się jego towarzystwem. Nie możemy zapominać o wąskiej grupie kotów, które nie postrzegają człowieka z sposób przyjazny, i nie mam tu na myśli złych doświadczeń, a genetycznie uwarunkowany duży dystans ucieczki. Koty takie, nawet dokarmiane, zjadają wykładane jedzenie dopiero po odejściu człowieka, nigdy nie szukają z nim kontaktu, żyją własnym życiem, i należy im się szacunek – powinny być złapane, wykastrowane, i wypuszczone do swojego środowiska, bądź takiego, które my wybierzemy im jako lepsze od dotychczasowego. Na pewno nie powinny być zamknięte w czterech ścianach, skazane na spędzenie reszty życia pod kanapą, w strachu przed człowiekiem. To naprawdę bardzo wąska grupa, bo zdecydowana większość kotów, jeśli spełni się ich środowiskowe i behawioralne potrzeby, doskonale odnajduje się w naszych domach. Nie ma we mnie jednak zgody na negowanie faktu, że taka grupa istnieje.
Kolejny „argument” za tym, że kot jest szkodnikiem, to jego relacje z ptakami. Nie będę pisała, że koty nie polują na ptaki, bo oczywiście polują, nie jest to jednak podstawa ich diety, może poza okresami lęgowymi, kiedy łatwiej jest złapać ptaka niedoświadczonego. Jak już napisałam, koty polowały na nie od ponad 2 tysięcy lat na naszym kontynencie, w rodzimej Afryce znacznie dłużej, i aż do niedawna nie doprowadzało to zaburzeń liczebności ptactwa. W obecnej dobie mamy już problem, i kot na pewno się do niego przyczynia, ale pozwolę sobie stwierdzić, że nawet drastyczne ograniczenie liczebności kotów niewiele pomoże ptakom. Nie pomoże, bo nie usunie przyczyny ich małej liczebności, a nie ma takiego problemu, który dałoby się rozwiązać bez usunięcia przyczyny, wszystkie inne działania będą jedynie służyć poprawie naszego samopoczucia, że coś robimy. Nie mamy ptaków, bo pozbawiliśmy je miejsc lęgowych, pozbawiliśmy je naturalnych żerowisk, nasze miasta to w tej chwili betonowe pustynie, nie podoba nam się, że ptaki oprócz ładnego wyglądu również wydalają, robimy więc wszystko, żeby je przegonić. Gdzie ma odchować swoje młode gołąb, któremu odmawiamy dostępu do budynków? Z tego samego powodu nie oglądamy już wróbli w naszych miastach, ja z dzieciństwa pamiętam ich chmary. To nie koty sprawiły, że zarówno wróbel, jak i gołąb, wpisane zostały na listę gatunków chronionych. Oczywiście kot sprawy nie ułatwia, bo polując na ptaki uszczupla ich ilość, gdyby jednak była to ilość odpowiednia duża, kot funkcjonowałby tu tak, jak funkcjonuje każdy drapieżnik w każdym ekosystemie, jak funkcjonował przez poprzednie 3000 lat. Szczególnie, gdy połączylibyśmy to z niezgodą na swobodne wypuszczanie kotów, bo na to zgody dla kotów, które mają swoje domy i swoich opiekunów być nie może.
Ostatnia już nawet nie półprawda, a zwyczajne kłamstwo, jakie powielane jest w Internecie, to że kot jest zwierzęciem udomowionym, który był w domach, ale teraz jest na ulicach bądź na polach, bo zdziczał. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czytałam większą bzdurę. Kot nawet nie został w pełni udomowiony w takim znaczeniu, w jakim udomowiony został pies czy krowa, i podkreśla to coraz więcej naukowców w swoich pracach. Kot od kilku tysięcy lat mieszkał w naszej bliskości, bo zarówno nam, jak i jemu, było to „na rękę”. Oczywiście zawsze była mała grupa ludzi, którzy traktowali kota jako zwierzę do towarzystwa, była to jednak grupa zbyt mała, żeby mieć wpływ na przykład na zmianę jego behawioru. Człowiek nigdy na niego nie wpływał, a jeśli już dokonywał jakiejś selekcji, szła ona w kierunku utrzymania kota jako sprawnego łowcy, było mu na rękę, że nie wymagał jakiegoś szczególnego dokarmiania, ot tani i skuteczny pomocnik. To w ostatnich dwóch stuleciach kot zaczął znajdować sobie miejsce w naszych domach i głębiej w naszych sercach. O świadomej hodowli i celowej selekcji, wpływającej na rozród i zachowanie danych zwierząt, możemy w przypadku kotów mówić jedynie w kontekście co najwyżej ostatnich 200 lat. Jesteśmy w tej chwili w procesie, który ma przenieść koty wolno żyjące do naszych domów, i uczynić z nich naszych towarzyszy na dobre i na złe. Nie są to jednak żadne „koty zdziczałe”, udomowione w jakiejś nieokreślonej przeszłości i potem wyrzucone, to koty w swoim dotychczasowym środowisku, które człowiek powinien zmodyfikować w trosce o inne stworzenia i same koty, nie zapominając przy tym o tych kotach wolno żyjących, które nie są zsocjalizowane z człowiekiem, postrzegają go jako zagrożenie, i po przeprowadzonej kastracji wolno żyjącymi powinny pozostać, chociaż na pewno nie w wielkomiejskiej dżungli, narażone na śmierć pod kołami samochodów.
Nie ma we mnie zgody na traktowanie kota jak szkodnika i zło wcielone, odpowiadające za różnej maści katastrofy ekologiczne i wymieranie gatunków. To my, ludzie, jesteśmy za nie odpowiedzialni, uniemożliwiając dzikim zwierzętom swobodne rozmnażanie się, pozbawiając je siedlisk i miejsc lęgowych. To my, ludzie, jesteśmy odpowiedzialni za nadmierną populację kotów, nie kastrując ich jak najwcześniej, odwlekając ten moment, aż będzie za późno, i na świecie pojawią się kolejne koty, o których też ktoś nie pomyśli w porę, i pociągną ten łańcuszek nadprogramowego życia dalej. To my, i tylko my, jesteśmy w stanie zacząć postępować odpowiedzialnie, kastrować nasze koty, nie wypuszczać ich samopas, jeśli mamy własny dom, to może jednak zdjąć obity gwoździami parapet, usunąć inne ograniczenia uniemożliwiające ptakom swobodne rozmnażanie się i odchowanie młodych. Tylko tyle i aż tyle, popatrzmy wokół siebie, co możemy zrobić dla natury, zamiast szukać winnych w zwierzętach, które sami zaprosiliśmy do życia w naszej bliskości, i tępić je teraz, gdy nie są nam już niezbędne.
Jako że obraz zawsze przemawia do wyobraźni, na zakończenie posłużę się ilustracją obrazującą tempo przyrostu kotów, gdy nie dopilnujemy kastracji. I pragnę zwrócić uwagę, że punktem wyjścia na tej ilustracji jest jedna kotka.
Dorota Szadurska, behawiorystka Centre of Applied Pet Ethology COAPE i Studium Kot
Absolwentka Psychologii Zwierząt Polskiej Akademii Nauk